niedziela, 24 lutego 2013
Rozdział 35
Nigdy nie wierzyłam w prawdziwą miłość. Zawsze wydawała mi się dziwnym wymysłem starszych ludzi. Nie szukałam drugiej połówki, nie obchodziłam walentynek. Do końca nie wierzyłam w przeznaczenie.
Nie płakałam po cichu jak głupia siuśka, czekając, aż któryś do mnie podejdzie. Nie miałam z tym problemu. Zazwyczaj radziłam sobie w tych sytuacjach. Przeżyłam jeden nieudany związek. I nic. Jakoś sobie poradziłam. Ale tylko na chwilę. Potem pojawił się ON i zaczarował mój cały świat. Uzależnił mnie od siebie. Wypełnił sobą całą moją rzeczywistość. Nie było już mnie bez niego. Byliśmy my. Ciągle tak o nas myślałam i dalej to robię. Pomimo roku. Musiał minąć rok. Nie widziałam GO. Wyjechał. Nie powiedział gdzie. Nie odzywał się. Nie odpisywał na listy, mejle. Nic. Kompletnie nic.
Patrzyłam w lustro i nie widziałam siebie. Widziałam oczy, te oczy, w które potrafił wpatrywać się godzinami. Usta- te same, które poddawały się jego najmniejszym pieszczotom. Należałam do niego. Należało to wreszcie przyznać.
Przez ostatni rok wiele się wydarzyło. Zostałam w Rzeszowie, ale sama. Zbyszek wyjechał zostawiając mi swoje mieszkanie. Płacił za nie, ale co z tego? Stanęłam za barem, byleby nie zacząć się kurwić.
Jak wyglądał mój dzień? Zawsze tak samo. Przychodziłam po pracy, jadłam śniadanie, szłam spać. Wstawałam, przeglądałam pocztę z nadzieją, że napisał. Zawsze to samo. Codziennie to rozczarowanie. Jak cholernie bolało.
Zajrzałam dzisiaj, z tą głupią nadzieją. Nic. Miałam nadzieję, że chociaż dzisiaj. Liczyłam, że w ten jeden, jedyny dzień napiszę. Wystarczyłoby mi głupie sto lat. Tylko tyle. Wiedziałabym, że o mnie nie zapomniał.
Wzięłam sobie wolne. Siedziała przed telewizorem z jednym małym tortem. Kolejne samotne urodziny. Powinnam je wpisać w tradycję. Nagle ktoś zapukał. Do domu wlał się tłum osób.
- Wszystkiego Najlepszego!- wydarło się towarzystwo.
Przetarłam załzawione oczy. Zbyszek, Majka, Kubi, Ignaczakowie, Gawryszewscy, Piotrek, Holmes, a jego nie ma.
- Nie wyj głupia!
Przechodziłam z rąk do rąk. Każdy mnie uściskał. Każdy złożył życzenia. Wszyscy byli uśmiechnięci. Wszyscy- poza mną.
- Przepraszam, byłam głupia!
Wpadłam w ramiona Majki, która nie wypuszczała mnie przez dłuższą chwilę.
Dostałam na ręce małego a mój humor momentalnie się poprawił. Wszyscy gdzieś się rozproszyli. Podszedł do mnie rozpromieniony Zbyszek.
- Takich urodzin się nie spodziewałaś, co?
- Wiedziałam, że to ty byłeś sprawcą tego wszystkiego.
- A myślałaś, że któż by inny? Jak można zapomnieć o twoich urodzinach?
Lekko się uśmiechnęłam. Nagle zza pleców wyszła niska blondynka. Niepewnie się do mnie uśmiechnęła i złapała go pod rękę.
- Klaudia, to moja dziewczyna i wkrótce narzeczona-Karolina.
Podałam rękę blondynce. Zero głupich min. Zwyczajny miły uśmiech zwyczajnie miłej dziewczyny. Odwzajemniłam jej go. Wysłałam Zbyszkowi nieme gratulacje i poszłam do reszty gości.
Przez chwilę przeszło mi przez głowę czy zauważyliby moje zniknięcie. W tym samym momencie porwała mnie Kasia Gawryszewska i posadziła na kanapie.
- Ludzie! - wydarła się, ale jej delikatny głos nie mógł przedrzeć się przez rozmowy innych.
- Zamknąć się - do ataku wkroczył Holmes, który liznąwszy trochę Polskiego pokazywał jak wielkim jest poliglotą. Cisza na sali. Wszyscy od razu zamilkli.
- Dziękuje ci kochanie. Jesteś wielki! Dobra ludzie, czas na otwieranie prezentów. Klaudia siedzi, wy siedzicie, a ja podaje prezenty. Zgoda?
Towarzystwo po cichu i bardzo grzecznie rozsiadło się wokół mnie. W czasie, kiedy Kasia rozdawała prezenty nikt się nie odezwał. Podarunki były bardzo dziwne. Po kolei dostawałam : nową walizkę, parę letnich ciuszków, kilka przewodników, kosmetyki, balsamy do opalania.
- A teraz najważniejszy prezent kotku!
Kasia wzięła z ręki Majki małą kopertę. Bilet do Rzymu. Jeden. Bez powrotnego. Podniosłam na resztę wzrok. Zauważyłam, że oprócz Kasi i Karoliny damska część wykruszyła się z salony wraz z moimi prezentami.
- Dlaczego jest bez powrotnego?
- Bo nie będzie ci potrzeby.
Jeszcze raz obejrzałam bilet. Dokładniej. Godzina wylotu 22. Było wpół do dziesiątej.
- Ale jak?
- Normalnie kochanie. Jedziesz do Rzymu i to zaraz.
- Ale ja nie jestem spakowana. Nic nie mam. I w ogóle nie jadę.
- Jesteś tego taka pewna?
Do salonu weszła Majka z Iwona. W rękach trzymały walizki.
- No kochanie bierz kurteczkę i jedziemy!
Ubrali mnie w kurtkę i wyprowadzili z mieszkania.
- Kocham was wszystkich!-zdążyłam tylko krzyknąć.
Już mnie wpakowali do samochodu. Już byłam na lotnisku.
- Ale po co ja mam tam właściwie jechać?
- Ty dobrze wiesz po co!
Lotu nie pamiętam. Praktycznie cały przespałam. Stanęłam przed lotniskiem i nie wiedziałam co mam robić, gdzie iść, po co iść. Podszedł do mnie taksówkarz i zaprowadził do samochodu. Z tego co rozumiałam powiedział mi, że miał na mnie czekać i zawieźć pod hotel. Z torby wyjęłam przewodnik. Był tam adres hotelu, numer pokoju i mapka. Na mapce trasa. Zaznaczona od hotelu po miejsce przy którym był znak zapytania. Wrzuciłam rzeczy do pokoju, wzięłam prysznic. Zapakowałam do torebki mapkę i wyszłam z hotelu. Przez moje gapiostwo kilka razy się zgubiłam. Wreszcie doszłam do tego miejsca. Stałam pod fontanną. Nikogo tu nie było. Dziwnie się poczułam. Stałam sama przy zachodzącym słońcu, obok fontanny sama. Stałam i stałam. Lekko podirytowana zadzwoniłam do Majki.
- Wycieczka była super, ale po co ja mam tutaj stać.
- Kochanie, uwierz mi, że jakby coś miałoby się stać to byłoby dokładnie obok ciebie.
I się rozłączyła. Zostawiając mnie w lekkim szoku.
Spojrzałam w bok, bo coś mnie tknęło. Ktoś tu jednak stał. Jakim cudem mogłam go nie zauważyć? Był przeogromny. Spojrzał w moją stronę i przez chwilę zapomniałam jak się oddycha. To był ON. To był naprawdę ON! Sama nie wiem, w którym momencie zaczęłam płakać. Łzy leciały mi ciurkiem. Lekko przesunęłam się w jego stronę. On zrobił to samo. Staliśmy od siebie na odległość wyciągniętej ręki.
- Cześć.
- Cześć.
Lekko się do niego uśmiechnęłam. Nie miałam pojęcia co powiedzieć. Wyciągnął z kieszeni chusteczkę i wytarł moją twarz.
- Michał jestem.
- Klaudia- podałam mu rękę, którą ucałował.
- Widziałem, że pani tak sama stoi i smutno mi się zrobiło.
Nie byłam w stanie na niego spojrzeć. Stał w takim miejscu, że słońce utrudniało mi odgadnięcia wyrazu jego twarzy. Były tylko kontury. I to jakie kontury.
- To bardzo miło z pana strony.
Staliśmy w ciszy, patrząc na siebie. Nie widziałam nic innego. Tylko tą jego oświetloną sylwetkę.
- A co tam!
Nie zdążyłam jakoś specjalnie zareagować. Przyciągnął moją twarz do swojej i złożył na ustach pocałunek.
Najpierw delikatnie. Pomału. Jakby na nowo poznawał ich strukturę. Kiedy skończył wpił się w nie z czułością. A ja? Ja korzystałam. Czułam się jakby to wszystko jest snem, który zaraz się skończy. Nie chciałam go opuścić. Oderwałam się od niego i najmocniej jak potrafiłam, wtuliłam w jego pierś.
- Obiecaj mi jedno.
- Tak?
- Że mi już nigdy nie uciekniesz.
Nie odpowiedziałam, jeszcze bardziej go do siebie przytuliłam.
TRZY LATA PÓŹNIEJ
- Jesteś pewna, że dasz sobie radę? Nie musimy nigdzie jechać.
- Przecież mu to obiecaliśmy.
- Ale w twoim stanie!
- Jestem w ciąży, a to nie stan patologiczny.
- No może.
Jak zawsze. Przez te trzy lata nic nie uległo zmianie. Kłóciliśmy się tak samo. O wszystko i o nic. I zawsze kończyło się czyjąś kapitulacją. Nawet teraz. Najchętniej zostawiłby mnie w domu z poduszek, bylebym tylko z niego nie wychodziła. A przecież obiecaliśmy Zbyszkowi, że będziemy. Nigdy nie opuściłabym ślubu tego człowieka. Znalazł kobietę swojego życia i kompletnie zwariował. Nie jest już taki jak kiedyś. Po dawnym Zbyszku zostały tylko oczy. Ciągle te same i niezmiennie pociągające.
Spakowałam resztę rzeczy do toreb. Z salonu dało się słyszeć śmiech Michała i cienki głosik zdenerwowanego dziecka.
- Mamo! Tata zabiela mi wsystkie klocki!
Zapłakany Dawid wyleciał w moją stronę. Zawsze, kiedy na niego patrzyłam, zastanawiałam się jakim cudem jest on tak podobny do Michała. Tylko oczy miał inne. Miał moje błękitne oczy. Reszta była tatusia. Te jasne włoski wchodzące w rudawe odcienie, nosek i usta. Za kilka lat staną się niemal identyczni.
- Mamo zlób coś.
Wzięłam go za rączkę i podreptaliśmy do salonu. Potrzebowałam całej swojej siły woli, żeby nie stracić swojego autorytetu i nie wybuchnąć śmiechem. Michał siedział na środku salonu i budował wieżę z klocków. Żeby tego było mało- resztę zgarnął za siebie, żeby mu ich Dawid nie podkradał.
- Mamo!
- Kochanie idź się baw klockami. Tatusia biorę na siebie.
- Ale!
- Chodź tu.
Z wielką niechęcią, wielki człowiek zostawił swoją wielką wieżę i wyszedł ze mną z salonu.
- Michał weź się uspokój. Ile ty masz lat, żeby dziecku zabawki podbierać, co?
- No, ale chciałem zobaczyć jak wysoką można zbudować.
- Bardzo wysoką. Zostawisz mu te klocki?
- Jak coś dostanę.
- Buziaka.
Stanęłam na palce i pocałowałam go w usta. W tym samym momencie dzidzia dała o sobie znać.
- Widzisz, nawet twoja córka daje nam jakieś potajemne sygnały.
I tym razem to on mnie pocałował. Mogło by to trwać i trwać, ale przybiegł mały.
- Tato zostaw mamę i pobaw się ze mną.
Przez następne godziny patrzyłam jak razem się bawią. Jak im ze sobą dobrze. Brakowało tylko jednej osoby. Naszej córeczki. Jeszcze trochę. Jeszcze miesiąc i będziesz z nami....
*******************
7 miesięcy.
I co tu po takim czasie powiedzieć. Znam jedno takie słowo. Cholernie ważne. DZIĘKUJĘ
Dziękuję Wam wszystkim, i mimo, że nie wiem ile Was tak naprawdę było, to dziękuję tym komentującym, wspierającym, czytającym, tym, które były tu od samego początku i tym wpadającym tylko na chwilkę.
Strasznie dziękuję.Wam wszystkim.
Bardzo trudno mi się z tą historią pożegnać. Sama nie wiedziałam, ze się tak przywiążę. Ale nawet jesli czytałaby tylko jedna osoba to i tak bym nie przestała. Bo czasem człowiek siedział i nie wiedział co napisać. Komentarze były cholernie potrzebne. Niektóre z Was na równi ze mną pomagały mi tworzyć tę historię. Całuję Was mocno.
I może, jeśli byście czasem za mną zatęskniły tak jak i ja za Wami, to zapraszam gdzie indziej.
I mimo, ze zdaję sobie sprawę, że części z Was już nie zobaczę, to musze powiedzieć jedno:
Jesteście Wspaniałe. Wspa-nia-łe!
Pozdrawia Was, po raz ostatni tutaj, Lula- zwana na co dzień Klaudią :* :*
poniedziałek, 11 lutego 2013
Rozdział 34
I was cryin' when I met you Now I'm tryin' to forget you
Idąc hotelowymi korytarzami czułam się jakbym miała zaraz paść na zawał. Serce waliło mi jak oszalałe. Zaczynało mi się kręcić w głowie. Zachowywałam się jak ćpun na głodzie. Nie myślałam racjonalnie. W ogóle nie myślałam. Doszłam do TEGO pokoju. Nie wiedziałam czy pukać czy wejść. Stałam i gryzłam się z myślami. Zapukałam.Otworzył. Spał. To było widać. Nie wiedział, że przyjdę? Gówno prawda. Wiedział. Musiał. Inaczej nie stałby teraz na progu i nie cieszył się jak małe dziecko w lodziarni, tylko by nie kontaktował. Stałam tak jak głupia, patrząc się na niego z kompletnie wyłączonym myśleniem. Miałam dwa wyjścia. Albo wejść albo wyjść.
- I co z tego, że cie kocham? Teraz to już naprawdę nic nie zmienia.
Weszłam, a raczej wepchnęłam się do jego pokoju, stając dopiero pod oknem.
- Mylisz się- zaczął i lekko się zmieszał- To zmienia bardzo dużo!
Nie zdążyłam mrugnąć, a on już był obok mnie. Już ściągał ze mnie kurtkę. Już zbliżał swoją twarz do mojej. Już pieścił moją szyje swoim gorącym oddechem. A ja? Nie myślałam. Nie myślałam o konsekwencjach, o Zbyszku. Nie myślałam o niczym. Nie przestałam. Nie skończyłam tego. Nie mogłam. Nie chciałam.
Kilka godzin później, kiedy zaczęło świtać wyszłam stamtąd, zostawiając go samego i nieświadomego tego co się stanie. Wracałam ze spuszczona głową. Pod żadnym pozorem nie chciałam zobaczyć swojej twarzy w szybie. Bałam się, że zobaczę tam uśmiech. Cholernie nie chciałam się przyznać, że to co zrobiłam było dobre. Było dobre dla mnie. Ot taki samolubny gest, raniący wszystkich pozostałych.
Najciszej jak tylko potrafiłam weszłam do mieszkania, przebrałam się w piżamę, wyrzuciłam kartkę i położyłam się obok. Nie zasnęłam. Słyszałam jak kilka godzin później Zbyszek się budził. Jak po cichu wstawał i jak wyszedł z domu. Dopiero wtedy wyskoczyłam z łóżka. Wzięłam prysznic. Czysta i pachnąca zabrałam się za rutynowe czynności.
Z szybkością godną Kubicy biegłam po telefon, który od kilku dobrych chwil dzwonił w najlepsze.
Nie sprawdzając nawet kto to, odebrałam.
- Tak?
- Co się z tobą dzieje?
Kurwa.
- Michał?
- No jakbyś zgadła. Znowu będziemy się w to bawić? Dziecko ja już nie mam na to siły. Wyjeżdżam. Jedziesz ze mną czy zostajesz?
- Nie wiem.
- Bądź szczęśliwa dziecinko.
- Poczekaj!
Nie zdążyłam, rozłączył się. I czego ja się spodziewałam? Że wszystko będzie super, a my będziemy żyli we wspaniałym trójkącie? Głupia byłam. Jestem głupia.
Cały dzień przeleżałam. Nie miałam ani siły ani ochoty na cokolwiek. Gdzieś koło 17 wzięłam do ręki jedną z gazet- trzeba sprawiać pozory. Drzwi otworzyły się po godzinie. W progu stał kompletnie wyczerpany Zbyszek z kompletnie dziwną miną.
- Jak myślisz, może lepszy byłby bukiet z margaretek?
- To jest bez sensu.
- No tez tak myślałam. Poszukam czegoś innego.
- Nie mówię o tym, spójrz na mnie.
Podniosłam wzrok znad gazet. Był bliżej niż mi się wydawało. Przewiercał mnie na wylot swoimi oczami.
Złapał mnie za rękę i przez chwilę przyglądał się pierścionkowi.
- Nie kochasz mnie.
- Kocham.
- Nie kłam. Wiem, gdzie byłaś w nocy. Wiem, że nie poszłaś się przejść, tak jak napisałaś. Wiem, że go kochasz i wiem, że nie kochasz mnie.
Patrzenie na niego sprawiało mi ból. Bolało jak cholera, ale miał rację. Nie kochałam go. Nie tak jakby tego chciał.
- Kocham cię, ale jak brata. Przepraszam.
Usiadł, a raczej opadł obok mnie. Ani na chwile nie spuszczał ze mnie oczu. Patrzył, kiedy ściągałam pierścionek. Po policzku popłynęła mi łza. Zostawiłam ją w spokoju. Niech sobie płynie.
- Daj go komuś, kogo pokochasz z wzajemnością.
Chciałam wstać, ale mnie zatrzymał.
- Chodź tu.
Wziął mnie w ramiona. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę z tego jak się przy nim czułam. To nie była miłość. To była troska. To było poczucie bezpieczeństwa. Jak u starszego brata. To wszystko.
Zaczęłam płakać. Płakałam ja, płakał i on.
- Obiecaj mi jedno- zaczął, kiedy wypuścił mnie z objęć- Obiecaj mi, że cokolwiek się stanie zostaniesz moją przyjaciółką. I będziesz szczęśliwa.
*****************
Bulwersujcie się do woli, ale od początku było właśnie takie zamierzenie i nie zmieniłabym go nigdy w życiu. Michał to naprawdę dobry człowiek i nie psioczcie tak na niego, bo wpadnie chłopak w kompleksy! :)
Z wielkim jebut wróciłam do cholernej rzeczywistości i muszę stwierdzić, ze moich belfrów posrało. Do reszty. Dzięki nim szczerze nie wiem, kiedy wrócę tu z ostatnim rozdziałem, ale zrobię to na pewno:)
W czwartek mamy święto. Święto, którego szczerze nienawidzę i chyba nigdy nie polubię. Stosy kartek ( które sama wysyłam z przyzwyczajenia) serduszek, słodyczy, balonów, kondonów i ciastek. GRR. W ten dzień razem z moim pudełkiem lodów i najkrwawszymi horrorami, łącze się w bólu ze wszystkimi singielkami z wyboru! Pamiętajcie dziewczynki, nie ma wolnych kobiet, są tylko te niezdecydowane :*
Trzymajcie się dziewuszki :* wasza L.
Idąc hotelowymi korytarzami czułam się jakbym miała zaraz paść na zawał. Serce waliło mi jak oszalałe. Zaczynało mi się kręcić w głowie. Zachowywałam się jak ćpun na głodzie. Nie myślałam racjonalnie. W ogóle nie myślałam. Doszłam do TEGO pokoju. Nie wiedziałam czy pukać czy wejść. Stałam i gryzłam się z myślami. Zapukałam.Otworzył. Spał. To było widać. Nie wiedział, że przyjdę? Gówno prawda. Wiedział. Musiał. Inaczej nie stałby teraz na progu i nie cieszył się jak małe dziecko w lodziarni, tylko by nie kontaktował. Stałam tak jak głupia, patrząc się na niego z kompletnie wyłączonym myśleniem. Miałam dwa wyjścia. Albo wejść albo wyjść.
- I co z tego, że cie kocham? Teraz to już naprawdę nic nie zmienia.
Weszłam, a raczej wepchnęłam się do jego pokoju, stając dopiero pod oknem.
- Mylisz się- zaczął i lekko się zmieszał- To zmienia bardzo dużo!
Nie zdążyłam mrugnąć, a on już był obok mnie. Już ściągał ze mnie kurtkę. Już zbliżał swoją twarz do mojej. Już pieścił moją szyje swoim gorącym oddechem. A ja? Nie myślałam. Nie myślałam o konsekwencjach, o Zbyszku. Nie myślałam o niczym. Nie przestałam. Nie skończyłam tego. Nie mogłam. Nie chciałam.
Kilka godzin później, kiedy zaczęło świtać wyszłam stamtąd, zostawiając go samego i nieświadomego tego co się stanie. Wracałam ze spuszczona głową. Pod żadnym pozorem nie chciałam zobaczyć swojej twarzy w szybie. Bałam się, że zobaczę tam uśmiech. Cholernie nie chciałam się przyznać, że to co zrobiłam było dobre. Było dobre dla mnie. Ot taki samolubny gest, raniący wszystkich pozostałych.
Najciszej jak tylko potrafiłam weszłam do mieszkania, przebrałam się w piżamę, wyrzuciłam kartkę i położyłam się obok. Nie zasnęłam. Słyszałam jak kilka godzin później Zbyszek się budził. Jak po cichu wstawał i jak wyszedł z domu. Dopiero wtedy wyskoczyłam z łóżka. Wzięłam prysznic. Czysta i pachnąca zabrałam się za rutynowe czynności.
Z szybkością godną Kubicy biegłam po telefon, który od kilku dobrych chwil dzwonił w najlepsze.
Nie sprawdzając nawet kto to, odebrałam.
- Tak?
- Co się z tobą dzieje?
Kurwa.
- Michał?
- No jakbyś zgadła. Znowu będziemy się w to bawić? Dziecko ja już nie mam na to siły. Wyjeżdżam. Jedziesz ze mną czy zostajesz?
- Nie wiem.
- Bądź szczęśliwa dziecinko.
- Poczekaj!
Nie zdążyłam, rozłączył się. I czego ja się spodziewałam? Że wszystko będzie super, a my będziemy żyli we wspaniałym trójkącie? Głupia byłam. Jestem głupia.
Cały dzień przeleżałam. Nie miałam ani siły ani ochoty na cokolwiek. Gdzieś koło 17 wzięłam do ręki jedną z gazet- trzeba sprawiać pozory. Drzwi otworzyły się po godzinie. W progu stał kompletnie wyczerpany Zbyszek z kompletnie dziwną miną.
- Jak myślisz, może lepszy byłby bukiet z margaretek?
- To jest bez sensu.
- No tez tak myślałam. Poszukam czegoś innego.
- Nie mówię o tym, spójrz na mnie.
Podniosłam wzrok znad gazet. Był bliżej niż mi się wydawało. Przewiercał mnie na wylot swoimi oczami.
Złapał mnie za rękę i przez chwilę przyglądał się pierścionkowi.
- Nie kochasz mnie.
- Kocham.
- Nie kłam. Wiem, gdzie byłaś w nocy. Wiem, że nie poszłaś się przejść, tak jak napisałaś. Wiem, że go kochasz i wiem, że nie kochasz mnie.
Patrzenie na niego sprawiało mi ból. Bolało jak cholera, ale miał rację. Nie kochałam go. Nie tak jakby tego chciał.
- Kocham cię, ale jak brata. Przepraszam.
Usiadł, a raczej opadł obok mnie. Ani na chwile nie spuszczał ze mnie oczu. Patrzył, kiedy ściągałam pierścionek. Po policzku popłynęła mi łza. Zostawiłam ją w spokoju. Niech sobie płynie.
- Daj go komuś, kogo pokochasz z wzajemnością.
Chciałam wstać, ale mnie zatrzymał.
- Chodź tu.
Wziął mnie w ramiona. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę z tego jak się przy nim czułam. To nie była miłość. To była troska. To było poczucie bezpieczeństwa. Jak u starszego brata. To wszystko.
Zaczęłam płakać. Płakałam ja, płakał i on.
- Obiecaj mi jedno- zaczął, kiedy wypuścił mnie z objęć- Obiecaj mi, że cokolwiek się stanie zostaniesz moją przyjaciółką. I będziesz szczęśliwa.
*****************
Bulwersujcie się do woli, ale od początku było właśnie takie zamierzenie i nie zmieniłabym go nigdy w życiu. Michał to naprawdę dobry człowiek i nie psioczcie tak na niego, bo wpadnie chłopak w kompleksy! :)
Z wielkim jebut wróciłam do cholernej rzeczywistości i muszę stwierdzić, ze moich belfrów posrało. Do reszty. Dzięki nim szczerze nie wiem, kiedy wrócę tu z ostatnim rozdziałem, ale zrobię to na pewno:)
W czwartek mamy święto. Święto, którego szczerze nienawidzę i chyba nigdy nie polubię. Stosy kartek ( które sama wysyłam z przyzwyczajenia) serduszek, słodyczy, balonów, kondonów i ciastek. GRR. W ten dzień razem z moim pudełkiem lodów i najkrwawszymi horrorami, łącze się w bólu ze wszystkimi singielkami z wyboru! Pamiętajcie dziewczynki, nie ma wolnych kobiet, są tylko te niezdecydowane :*
Trzymajcie się dziewuszki :* wasza L.
środa, 6 lutego 2013
Rozdział 33
Keep, keep bleeding love
- Masz ewidentnie przesrane.
Takim oto stwierdzeniem Matteo zakończył naszą rozmowę. Nie powiedział mi nic nowego ani nie podsunął jakiegoś rozwiązania.
- Żeś mi chłopie pomógł. Co ja mam teraz zrobić?
Spojrzałem na niego błagalnie. Wypił do końca piwo i cisnął puszkę przez pokój.
- A kiedy jest ten ślub?
- Za tydzień.
- To masz dwa wyjścia.
- Chyba ewakuacyjne.
Lekko już zirytowany podszedłem do okna z paczką fajek. Jej fajek. Zostawionych w domu przez roztargnienie.
- To ty palisz?
- Nie, tańczę. Więc co twoim zdaniem mam zrobić?
- Masz dwa wyjścia. Albo tam pojedziesz, bo nie wierzę, żebyś nie pojechał, i zostawisz ją w spokoju, albo, co ciekawsze, pojedziesz i ją porwiesz. Osobiście jestem za tym drugim. Stary sfiksowałeś. Palisz jej fajki, masz kilka jej rzeczy schowanych po szafkach. Jeszcze trochę i skończysz w pokoju bez klamek. Ogarnij się chłopie.
- Idziesz już?
- Wyganiasz mnie?
- Tak. Wyganiam cię. Już. Spadaj.
Wyprowadziłem go z domu i pobiegłem do szafy. Znalazłem tam jedną rzecz. Rzecz, która stała się jej zaledwie po dniu znajomości.
*
Zmęczona całym tygodniem wyszłam z łazienki i nie zwracając uwagi na Zbyszka, który leżał w dziwnej pozie na łóżku, przyłożyłam głowę do poduszki i zamknęłam oczy.
- Ekhm, kochanie masz zamiar spać? Czekałem na ciebie pół dnia, a ty idziesz spać?
Wiedziałam! No po prostu byłam tego pewna, że zaraz się odezwie. Kto jak kto, ale w naszym związku to on zajmował etat gaduły. Otworzyłam jedno oko, tylko po to, żeby ocenić sytuację.
- Jestem zmęczona, kupiłam suknie ślubną z dodatkami, zamówiłam tort, obejrzałam salę i wybrałam kwiaty do kościoła. Po takim dniu mam prawo iść spać bez twojego gadania i macanek, nie?
Nie wiem czy to moja mina czy włączyły się w nim jakieś uczucia, ale zgasił światło, wziął laptopa na kolana i dał mi spokój. Jednak nie. Miał focha. Bez dwóch zdań.
Dzwonek do drzwi wyrwał mnie z lektury jednego z czasopism. Wzięłam od uśmiechniętego listonosza paczkę i wróciłam do domu. Byłam ciekawa, nie, byłam cholernie ciekawa co tam było. Podniosłam błękitne wieczko pudełka. Kartka i jakieś zawiniątko. Wzięłam do reki kartkę. " Wyprowadzałaś się tak szybko, że zapomniałaś o jednej rzeczy". Serce prawie wyskoczyło z mojej piersi, kiedy rozwijałam papier. Była to koszula. Ta sama koszula, która przywłaszczyłam sobie jeszcze we Włoszech. Koszula przesiąknięta jego perfumami. JEGO koszula. Łzy stanęły mi w oczach, kiedy zwijałam ją w rulon i potem, kiedy rzuciłam nią w najodleglejszy kąt wielkiej szafy. Dupek. Znowu wszystko zostało zburzone i to przez niego. Po cholerę?
Z wielką gulą w gardle i załzawionymi oczami wzięłam się za obiad. Robiłam wszystko byleby tylko o tym nie myśleć. Chwilę później drzwi się otworzyły. Ktoś wszedł do domu, ktoś mnie objął i ktoś pocałował mnie w kark. Chciałam, żeby to był Zbyszek. Wiedziałam, że może być inaczej. Wiedziałam, po prostu wiedziałam. Bałam się odwrócić. Bałam się swojej reakcji. Sama wiedziałam jak mogłam zareagować. I tego właśnie nie chciałam. Wzięłam kilka głębokich wdechów.
- Wiem, że to ty.
W ciszy odciął się jeden dźwięk. Coś jakby się uśmiechnął, ale tak nie do końca.
- Usiądź przy stole. Jeśli chcesz tu zostać, to zrób to o co cię proszę.
Chwila ciszy i znowu- odsuwanie krzesła i jęk mebla, który lekko ugiął się pod JEGO ciężarem.
- Czego chcesz?
Nie odwracałam się. Nagle zaczęłam robić porządek w idealnie czystej kuchni.
- Żebyś na mnie spojrzała.
Z wielką niewiadomą w głowie spojrzałam na niego, ale krótko. Nie chciałam znowu wpaść w bezkresną otchłań jego oczu.
- Zadowolony? Możesz już iść.
- Wiesz, ze nie po to tu przyszedłem.
- Nie wiem. Nie mam pojęcia po co tu jesteś i chyba nie chcę wiedzieć.
Usiadłam przy stole, zachowując pewną odległość. Siedziałam na tyle blisko, że mogłam dostrzec wszystkie rany na jego ręku, ale na tyle daleko, że ON nie mógł mnie dotknąć.
- Od kiedy go kochasz?
- A od kiedy ciebie to obchodzi. O ile dobrze pamiętam, to wyjechałaś z laską, którą miało chyba pół miasta i nie miałeś jakiś wyrzutów z mojego powodu. A może się mylę?
Spuścił głowę, robiąc przy tym minę bitego psa. Siedzieliśmy w ciszy. Może minutę, może godzinę. Wreszcie podniósł głowę i spojrzał na mnie załzawionymi oczyma.
- Kocham cię.
- Strasznie późno zdałeś sobie z tego sprawę- chciałam być ostra, bezuczuciowa i zrobić z nim to, co on ze mną. Nie wyszło. Mówiąc te słowa zakuło mnie serce.
- Kocham cię i wiem, że ty mnie też!
Nie wytrzymałam. Gwałtownie podniosłam swoje cztery litery zza stołu, lekko go przesuwając i otworzyłam drzwi wejściowe.
- Nienawidzę cię! Nienawidzę cię, słyszysz? Nie pokazuj mi się więcej na oczy. Nie chcę cię znać.
Wstał, ale jakoś bez żadnych emocji na twarzy. Bardzo powoli wyciągnął biały prostokąt z kieszeni kurtki.
- To jest adres mojego hotelu. Będę na ciebie czekał.
I wyszedł. Bez zastanowienia wzięłam kartkę i wyrzuciłam ją do kosza. Chwile potem wróciłam do kuchni i ją stamtąd wyciągnęłam.
- Jak myślisz, jeśli nie utrzymamy czystości przedmałżeńskiej to ksiądz nie da nam ślubu?
Leżałam w swoim własnym, osobistym łóżku, ale myślami byłam gdzie indziej.
Spojrzałam na Zbyszka. Przewiercał mnie na wylot swoimi zielonymi cudeńkami. Wiedziałam czego chce ale ja nie mogłam mu tego dać. Nie teraz. Nie dzisiaj. Prawdopodobnie już nigdy. Nie po tym co się stało. Udałam zmęczenie, cmoknęłam go w czoło i udałam, że śpię.
Dochodziła druga, a ja wciąż nie spałam. Nie mogłam albo nie chciałam.
Delikatnie wyszłam z łóżka. Ubrałam się i zostawiając na poduszce wiadomość dla Zbyszka wyszłam z domu. Nie potrzebowałam kartek. Dobrze wiedziałam, gdzie miałam iść.
***********
Za krótki, za krótki.
No przepraszam, ale jak walne coś dłuższego to bym to skończyła w jednym rozdziale a tego nie chcę.
Juz czuję sie zagrożona za to co tu robię. Chyba schowam sie w jakimś schronie czy cuś. Szczególnie obawiając sie jednej z was, pozdrawiam cię E., która dawno temu obiecała mi oskalpowanie :)
Dziękuję, że jesteście. Lepszych czytelniczek nie mogłam sobie wymarzyć.
Buziaki misie ;3
- Masz ewidentnie przesrane.
Takim oto stwierdzeniem Matteo zakończył naszą rozmowę. Nie powiedział mi nic nowego ani nie podsunął jakiegoś rozwiązania.
- Żeś mi chłopie pomógł. Co ja mam teraz zrobić?
Spojrzałem na niego błagalnie. Wypił do końca piwo i cisnął puszkę przez pokój.
- A kiedy jest ten ślub?
- Za tydzień.
- To masz dwa wyjścia.
- Chyba ewakuacyjne.
Lekko już zirytowany podszedłem do okna z paczką fajek. Jej fajek. Zostawionych w domu przez roztargnienie.
- To ty palisz?
- Nie, tańczę. Więc co twoim zdaniem mam zrobić?
- Masz dwa wyjścia. Albo tam pojedziesz, bo nie wierzę, żebyś nie pojechał, i zostawisz ją w spokoju, albo, co ciekawsze, pojedziesz i ją porwiesz. Osobiście jestem za tym drugim. Stary sfiksowałeś. Palisz jej fajki, masz kilka jej rzeczy schowanych po szafkach. Jeszcze trochę i skończysz w pokoju bez klamek. Ogarnij się chłopie.
- Idziesz już?
- Wyganiasz mnie?
- Tak. Wyganiam cię. Już. Spadaj.
Wyprowadziłem go z domu i pobiegłem do szafy. Znalazłem tam jedną rzecz. Rzecz, która stała się jej zaledwie po dniu znajomości.
*
Zmęczona całym tygodniem wyszłam z łazienki i nie zwracając uwagi na Zbyszka, który leżał w dziwnej pozie na łóżku, przyłożyłam głowę do poduszki i zamknęłam oczy.
- Ekhm, kochanie masz zamiar spać? Czekałem na ciebie pół dnia, a ty idziesz spać?
Wiedziałam! No po prostu byłam tego pewna, że zaraz się odezwie. Kto jak kto, ale w naszym związku to on zajmował etat gaduły. Otworzyłam jedno oko, tylko po to, żeby ocenić sytuację.
- Jestem zmęczona, kupiłam suknie ślubną z dodatkami, zamówiłam tort, obejrzałam salę i wybrałam kwiaty do kościoła. Po takim dniu mam prawo iść spać bez twojego gadania i macanek, nie?
Nie wiem czy to moja mina czy włączyły się w nim jakieś uczucia, ale zgasił światło, wziął laptopa na kolana i dał mi spokój. Jednak nie. Miał focha. Bez dwóch zdań.
Dzwonek do drzwi wyrwał mnie z lektury jednego z czasopism. Wzięłam od uśmiechniętego listonosza paczkę i wróciłam do domu. Byłam ciekawa, nie, byłam cholernie ciekawa co tam było. Podniosłam błękitne wieczko pudełka. Kartka i jakieś zawiniątko. Wzięłam do reki kartkę. " Wyprowadzałaś się tak szybko, że zapomniałaś o jednej rzeczy". Serce prawie wyskoczyło z mojej piersi, kiedy rozwijałam papier. Była to koszula. Ta sama koszula, która przywłaszczyłam sobie jeszcze we Włoszech. Koszula przesiąknięta jego perfumami. JEGO koszula. Łzy stanęły mi w oczach, kiedy zwijałam ją w rulon i potem, kiedy rzuciłam nią w najodleglejszy kąt wielkiej szafy. Dupek. Znowu wszystko zostało zburzone i to przez niego. Po cholerę?
Z wielką gulą w gardle i załzawionymi oczami wzięłam się za obiad. Robiłam wszystko byleby tylko o tym nie myśleć. Chwilę później drzwi się otworzyły. Ktoś wszedł do domu, ktoś mnie objął i ktoś pocałował mnie w kark. Chciałam, żeby to był Zbyszek. Wiedziałam, że może być inaczej. Wiedziałam, po prostu wiedziałam. Bałam się odwrócić. Bałam się swojej reakcji. Sama wiedziałam jak mogłam zareagować. I tego właśnie nie chciałam. Wzięłam kilka głębokich wdechów.
- Wiem, że to ty.
W ciszy odciął się jeden dźwięk. Coś jakby się uśmiechnął, ale tak nie do końca.
- Usiądź przy stole. Jeśli chcesz tu zostać, to zrób to o co cię proszę.
Chwila ciszy i znowu- odsuwanie krzesła i jęk mebla, który lekko ugiął się pod JEGO ciężarem.
- Czego chcesz?
Nie odwracałam się. Nagle zaczęłam robić porządek w idealnie czystej kuchni.
- Żebyś na mnie spojrzała.
Z wielką niewiadomą w głowie spojrzałam na niego, ale krótko. Nie chciałam znowu wpaść w bezkresną otchłań jego oczu.
- Zadowolony? Możesz już iść.
- Wiesz, ze nie po to tu przyszedłem.
- Nie wiem. Nie mam pojęcia po co tu jesteś i chyba nie chcę wiedzieć.
Usiadłam przy stole, zachowując pewną odległość. Siedziałam na tyle blisko, że mogłam dostrzec wszystkie rany na jego ręku, ale na tyle daleko, że ON nie mógł mnie dotknąć.
- Od kiedy go kochasz?
- A od kiedy ciebie to obchodzi. O ile dobrze pamiętam, to wyjechałaś z laską, którą miało chyba pół miasta i nie miałeś jakiś wyrzutów z mojego powodu. A może się mylę?
Spuścił głowę, robiąc przy tym minę bitego psa. Siedzieliśmy w ciszy. Może minutę, może godzinę. Wreszcie podniósł głowę i spojrzał na mnie załzawionymi oczyma.
- Kocham cię.
- Strasznie późno zdałeś sobie z tego sprawę- chciałam być ostra, bezuczuciowa i zrobić z nim to, co on ze mną. Nie wyszło. Mówiąc te słowa zakuło mnie serce.
- Kocham cię i wiem, że ty mnie też!
Nie wytrzymałam. Gwałtownie podniosłam swoje cztery litery zza stołu, lekko go przesuwając i otworzyłam drzwi wejściowe.
- Nienawidzę cię! Nienawidzę cię, słyszysz? Nie pokazuj mi się więcej na oczy. Nie chcę cię znać.
Wstał, ale jakoś bez żadnych emocji na twarzy. Bardzo powoli wyciągnął biały prostokąt z kieszeni kurtki.
- To jest adres mojego hotelu. Będę na ciebie czekał.
I wyszedł. Bez zastanowienia wzięłam kartkę i wyrzuciłam ją do kosza. Chwile potem wróciłam do kuchni i ją stamtąd wyciągnęłam.
- Jak myślisz, jeśli nie utrzymamy czystości przedmałżeńskiej to ksiądz nie da nam ślubu?
Leżałam w swoim własnym, osobistym łóżku, ale myślami byłam gdzie indziej.
Spojrzałam na Zbyszka. Przewiercał mnie na wylot swoimi zielonymi cudeńkami. Wiedziałam czego chce ale ja nie mogłam mu tego dać. Nie teraz. Nie dzisiaj. Prawdopodobnie już nigdy. Nie po tym co się stało. Udałam zmęczenie, cmoknęłam go w czoło i udałam, że śpię.
Dochodziła druga, a ja wciąż nie spałam. Nie mogłam albo nie chciałam.
Delikatnie wyszłam z łóżka. Ubrałam się i zostawiając na poduszce wiadomość dla Zbyszka wyszłam z domu. Nie potrzebowałam kartek. Dobrze wiedziałam, gdzie miałam iść.
***********
Za krótki, za krótki.
No przepraszam, ale jak walne coś dłuższego to bym to skończyła w jednym rozdziale a tego nie chcę.
Juz czuję sie zagrożona za to co tu robię. Chyba schowam sie w jakimś schronie czy cuś. Szczególnie obawiając sie jednej z was, pozdrawiam cię E., która dawno temu obiecała mi oskalpowanie :)
Dziękuję, że jesteście. Lepszych czytelniczek nie mogłam sobie wymarzyć.
Buziaki misie ;3
sobota, 2 lutego 2013
Rozdział 32
Świat wypadł mi z moich rąk. Jakoś tak nie jest mi nawet żal..
Żyję w kłamstwie. Okłamuję i siebie i jego. Nienawidzę się. Tak bardzo się kurwa nienawidzę. Przywdziewam maskę. Udaję, że wszystko jest ok. Udaję, że nic się nie stało i ON mnie nie obchodzi.
Udaję. Sama do końca nie rozumiem jak to się mogło stać. Jak? Gdzie? Po co w ogóle tu był. Po co? Zniszczył to wszystko na co sama sobie pracowałam. Tą równowagę i spokój. Zostawił po sobie bałagan i moje serce w rozsypce. Znowu. Ktoś kiedyś powiedział, że kocha się tylko raz w życiu....
Czyżby Majka miała rację? Wciąż kocham Michała, a ze Zbyszkiem jestem z czystego poczucia opiekuńczości? W takim razie co z pierścionkiem. Co z każdym wyznaniem miłości? Wydaje mi się, że go kocham?
- Kicia, gdzie jesteś?
Szybko otarłam łzy i poprawiając fryzurę, wróciłam do salonu. Zbyszek poklepał miejsce koło siebie. Cały czas bacznie mi się przyglądał. Usiadłam obok, nawet nie patrząc mu w oczy.
- Wszystko w porządku?
- W jak najlepszym.
Kolejne kłamstwo. Ale co miałam mu powiedzieć? " Nie, nie jest ok. Chyba wcale cię nie kocham i nie wiem co ja tu w ogóle robię"??
Nie dał się spławić tą krótką odpowiedzią. Wziął mnie pod brodę i patrząc prosto w oczy, pocałował.
- Dalej ci źle?
- Po prostu mnie przytul.
Bez jakichkolwiek pytań przytulił mnie do siebie. Siedzieliśmy w ciszy. Wtuliłam się w jego bok, przy okazji wdychając jego zapach. Chciałam coś powiedzieć. Może prawdę, a może, że go kocham. Sama się gubiłam. Czułam, jakby ktoś podzielił mnie na pół. Każda część chce czegoś innego i kogoś innego.
- Zbyszek?
- Hm?
Podniosłam się na łokciu i spojrzałam na niego lekko załzawionymi oczami.
- Kochasz mnie?
- Jasne, ze tak dzieciaku. Co za głupie pytanie.
Rozwaliła mnie jego mina. Był taki spokojny. Patrząc na mnie uśmiechał się, podnosząc lekko jedną stronę ust. Nie mogłam na niego patrzeć. Był taki spokojny. Za spokojny. Wiedział co we mnie siedzi i tak po prostu siedział. Nie darł się na mnie. Siedział i lekko się uśmiechał. Nie wytrzymałam. Wybiegłam z pokoju z płaczem, rzucając przez ramię " przepraszam". Zamknęłam się w sypialni i wybuchnęłam głośnym płaczem. Stałam tak w oknie, patrząc na przechodniów i wylewałam morze łez. Nie wiedziałam co robić. Byłam w kropce. Nie chciałam go ranić, ale nie mogłam go zostawić. Nie chciałam.
Wszedł do pokoju i odwrócił mnie do siebie. Wtulając się w jego tors lekko się uspokoiłam. Tylko po to, żeby zaraz na nowo zacząć płakać.
Wreszcie, kiedy skończyłam, a zbyszkowa koszula była cała mokra, usiadłam na łóżku i wiedziałam co powiedzieć.
- Chodź tu- pociągnęłam go za rękę, a on usiadł obok- Pobierzmy się. Nie za rok, dwa czy trzy. Pobierzmy się za miesiąc. Zrób to dla mnie. Bądź moim gwarantem.
Przez chwilę nic nie mówił. Patrzył na mnie i milczał.
- Kochanie, mógłbym to zrobić nawet jutro, ale byśmy tego nie zorganizowali.
I posłał mi swój najpiękniejszy uśmiech, a ja po raz kolejny się pobeczałam. Był to jednak inny rodzaj płaczu. Płakałam ze szczęścia.
- Wróciłem! Oglądałaś nas? Masz pozdrowienia od całej drużyny. Od Krzyśka w szczególności.
Podniosłam wzrok z nad laptopa i przyjrzałam się mu. Faceci powinni mieć wskazaną jakąkolwiek rywalizację. Jeśli tak mają wyglądać po niej.
- Oglądałam. Byliście boscy. Obiad masz w garnku. Musisz mi pomóc, wybrałam dwa wzory zaproszeń, ale nie wiem, który jest lepszy.
- Już pędzę.
Zbyszek przeszedł przez salon rozsiewając za sobą boski zapach i stanął za mną. Popatrzył, pomyślał i zaaprobował te, które faktycznie bardziej mi się podobały.
- Czy ja chodź na chwilę odzyskam moją narzeczoną czy masz zamiar siedzieć nad tymi pisemkami do końca życia, co?
Ściągnęłam okulary, które ostatnimi czasy zakładałam do czytania i zamknęłam laptopa.
- Mam prośbę. Schowajmy te wszystkie magazyny i posiedź tak po prostu razem. Co ty na to?
- Jestem za.
Zagarnęłam całe tony ślubnych magazynów do szafy i przeszłam do kuchni.
- Chodź. Dam ci obiad.
- Dzwoniła do mnie Majka.
Spojrzałam na niego zdenerwowana. Prosiłam go, żeby z nią nie rozmawiał.
- I co?
- Nie bądź zła, ale powiedziała mi o czymś i nie wiem co o tym myśleć.
- Świetnie- lekko podniosłam głos, bo byłam już wkurzona- Będziecie teraz tak do siebie dzwonić i przekazywać sobie rady?
- Spytała się czy zaprosimy Łasko na ślub.
Trafiony zatopiony.
- I co?
- No właśnie no i co? Myślę, że można go zaprosić. Chyba mu się należy.
- Chyba mu się należy.
*
- Muszę już iść. Dzięki za wszystko. Fajnie było.
Wysoka blondynka dokładnie w JEJ typie zebrała w ręce resztę swoich rzeczy, pocałowała mnie na odchodne i wyszła.
W oknie odprowadziłem ją wzrokiem i wróciłem do przerwanej czynności. Siedziałem przy laptopie, na ekranie którego było piękne zdjęcie Klaudii i Bartmana. Cały internet oszalał! Furiat niespodziewanie ogłosił, że za dwa tygodnie wychodzi za mąż. Mówił jak bardzo kocha swoją narzeczoną i nie może się doczekać, aż będą mięli dziecko. Gówno. Od samego patrzenia na jego mordę robiło mi się niedobrze. Kolejny inteligent, który ze swojego ślubu zrobił szopkę. Może i bym to zostawił w spokoju, gdyby nie to, że żeni się z Nią. To była przyczyna, dla której nie mogłem koło tego przejść obojętnie.
Siedziałbym tak dalej przy tym laptopie, gapiąc się na nią, ale zadzwonił listonosz z mnóstwem kopert. O dziwo wszystkie do mnie. Rachunek, rachunek, list od Mileny, polecony. Polecony? Spojrzałem na charakter pisma. No bez jaj.
" Klaudia Wojciechowska i Zbigniew Bartman pragną zaprosić pana Michała Łasko na swój ślub, który odbędzie się... blablabla....." Więcej nie byłem w stanie przeczytać. Zebrało mi się na płacz, a ja robiłem wszystko, żeby się uspokoić. Bez większego myślenia złapałem za telefon.
- Słucham?
- To ja.
- Po co dzwonisz?
- Po co wysłałaś mi zaproszenie? Chcesz mnie dobić?
- Pomyślałam, że - tu nastąpiła chwila ciszy- Pomyślałam, że ci się to należy. Nie chciałam, żebyś się tak po prostu o tym dowiedział.
- I postanowiłaś zaprosić mnie na swój ślub? Klaudia ja cię kocham. Wciąż cię, kurwa kocham! Rozumiesz to? Wiem, ze go nie kochasz. Po co ta szopka!
- Uspokój się.
- Pamiętasz jak mówiłaś, że nigdy nikogo tak nie kochałaś jak mnie? Wróć do mnie! Błagam...
- Za późno. Wychodzę za Zbyszka.
Nie słuchałem jej. Już nie. Rzuciłem telefonem, który w spotkaniu ze ścianą rozłożył się na części pierwsze.
*******************
Jakoś strasznie podoba mi się ten rozdział, a to raczej dobry znak :)
Do końca zostały czy rozdziały. Najchętniej to bym tego nie kończyła, ale nie chcę z tego robić kilkutysięcznego tasiemca :)
Mam wielką prośbę, dawajcie znać czy powiadomienie na gg do Was dotarło, bo mi się gg dupcy. Dzięki.
Pojawił się Prolog, także ten, zapraszam.
Całuje Was, kompletnie wykończona grafomanka ;*;*
Żyję w kłamstwie. Okłamuję i siebie i jego. Nienawidzę się. Tak bardzo się kurwa nienawidzę. Przywdziewam maskę. Udaję, że wszystko jest ok. Udaję, że nic się nie stało i ON mnie nie obchodzi.
Udaję. Sama do końca nie rozumiem jak to się mogło stać. Jak? Gdzie? Po co w ogóle tu był. Po co? Zniszczył to wszystko na co sama sobie pracowałam. Tą równowagę i spokój. Zostawił po sobie bałagan i moje serce w rozsypce. Znowu. Ktoś kiedyś powiedział, że kocha się tylko raz w życiu....
Czyżby Majka miała rację? Wciąż kocham Michała, a ze Zbyszkiem jestem z czystego poczucia opiekuńczości? W takim razie co z pierścionkiem. Co z każdym wyznaniem miłości? Wydaje mi się, że go kocham?
- Kicia, gdzie jesteś?
Szybko otarłam łzy i poprawiając fryzurę, wróciłam do salonu. Zbyszek poklepał miejsce koło siebie. Cały czas bacznie mi się przyglądał. Usiadłam obok, nawet nie patrząc mu w oczy.
- Wszystko w porządku?
- W jak najlepszym.
Kolejne kłamstwo. Ale co miałam mu powiedzieć? " Nie, nie jest ok. Chyba wcale cię nie kocham i nie wiem co ja tu w ogóle robię"??
Nie dał się spławić tą krótką odpowiedzią. Wziął mnie pod brodę i patrząc prosto w oczy, pocałował.
- Dalej ci źle?
- Po prostu mnie przytul.
Bez jakichkolwiek pytań przytulił mnie do siebie. Siedzieliśmy w ciszy. Wtuliłam się w jego bok, przy okazji wdychając jego zapach. Chciałam coś powiedzieć. Może prawdę, a może, że go kocham. Sama się gubiłam. Czułam, jakby ktoś podzielił mnie na pół. Każda część chce czegoś innego i kogoś innego.
- Zbyszek?
- Hm?
Podniosłam się na łokciu i spojrzałam na niego lekko załzawionymi oczami.
- Kochasz mnie?
- Jasne, ze tak dzieciaku. Co za głupie pytanie.
Rozwaliła mnie jego mina. Był taki spokojny. Patrząc na mnie uśmiechał się, podnosząc lekko jedną stronę ust. Nie mogłam na niego patrzeć. Był taki spokojny. Za spokojny. Wiedział co we mnie siedzi i tak po prostu siedział. Nie darł się na mnie. Siedział i lekko się uśmiechał. Nie wytrzymałam. Wybiegłam z pokoju z płaczem, rzucając przez ramię " przepraszam". Zamknęłam się w sypialni i wybuchnęłam głośnym płaczem. Stałam tak w oknie, patrząc na przechodniów i wylewałam morze łez. Nie wiedziałam co robić. Byłam w kropce. Nie chciałam go ranić, ale nie mogłam go zostawić. Nie chciałam.
Wszedł do pokoju i odwrócił mnie do siebie. Wtulając się w jego tors lekko się uspokoiłam. Tylko po to, żeby zaraz na nowo zacząć płakać.
Wreszcie, kiedy skończyłam, a zbyszkowa koszula była cała mokra, usiadłam na łóżku i wiedziałam co powiedzieć.
- Chodź tu- pociągnęłam go za rękę, a on usiadł obok- Pobierzmy się. Nie za rok, dwa czy trzy. Pobierzmy się za miesiąc. Zrób to dla mnie. Bądź moim gwarantem.
Przez chwilę nic nie mówił. Patrzył na mnie i milczał.
- Kochanie, mógłbym to zrobić nawet jutro, ale byśmy tego nie zorganizowali.
I posłał mi swój najpiękniejszy uśmiech, a ja po raz kolejny się pobeczałam. Był to jednak inny rodzaj płaczu. Płakałam ze szczęścia.
- Wróciłem! Oglądałaś nas? Masz pozdrowienia od całej drużyny. Od Krzyśka w szczególności.
Podniosłam wzrok z nad laptopa i przyjrzałam się mu. Faceci powinni mieć wskazaną jakąkolwiek rywalizację. Jeśli tak mają wyglądać po niej.
- Oglądałam. Byliście boscy. Obiad masz w garnku. Musisz mi pomóc, wybrałam dwa wzory zaproszeń, ale nie wiem, który jest lepszy.
- Już pędzę.
Zbyszek przeszedł przez salon rozsiewając za sobą boski zapach i stanął za mną. Popatrzył, pomyślał i zaaprobował te, które faktycznie bardziej mi się podobały.
- Czy ja chodź na chwilę odzyskam moją narzeczoną czy masz zamiar siedzieć nad tymi pisemkami do końca życia, co?
Ściągnęłam okulary, które ostatnimi czasy zakładałam do czytania i zamknęłam laptopa.
- Mam prośbę. Schowajmy te wszystkie magazyny i posiedź tak po prostu razem. Co ty na to?
- Jestem za.
Zagarnęłam całe tony ślubnych magazynów do szafy i przeszłam do kuchni.
- Chodź. Dam ci obiad.
- Dzwoniła do mnie Majka.
Spojrzałam na niego zdenerwowana. Prosiłam go, żeby z nią nie rozmawiał.
- I co?
- Nie bądź zła, ale powiedziała mi o czymś i nie wiem co o tym myśleć.
- Świetnie- lekko podniosłam głos, bo byłam już wkurzona- Będziecie teraz tak do siebie dzwonić i przekazywać sobie rady?
- Spytała się czy zaprosimy Łasko na ślub.
Trafiony zatopiony.
- I co?
- No właśnie no i co? Myślę, że można go zaprosić. Chyba mu się należy.
- Chyba mu się należy.
*
- Muszę już iść. Dzięki za wszystko. Fajnie było.
Wysoka blondynka dokładnie w JEJ typie zebrała w ręce resztę swoich rzeczy, pocałowała mnie na odchodne i wyszła.
W oknie odprowadziłem ją wzrokiem i wróciłem do przerwanej czynności. Siedziałem przy laptopie, na ekranie którego było piękne zdjęcie Klaudii i Bartmana. Cały internet oszalał! Furiat niespodziewanie ogłosił, że za dwa tygodnie wychodzi za mąż. Mówił jak bardzo kocha swoją narzeczoną i nie może się doczekać, aż będą mięli dziecko. Gówno. Od samego patrzenia na jego mordę robiło mi się niedobrze. Kolejny inteligent, który ze swojego ślubu zrobił szopkę. Może i bym to zostawił w spokoju, gdyby nie to, że żeni się z Nią. To była przyczyna, dla której nie mogłem koło tego przejść obojętnie.
Siedziałbym tak dalej przy tym laptopie, gapiąc się na nią, ale zadzwonił listonosz z mnóstwem kopert. O dziwo wszystkie do mnie. Rachunek, rachunek, list od Mileny, polecony. Polecony? Spojrzałem na charakter pisma. No bez jaj.
" Klaudia Wojciechowska i Zbigniew Bartman pragną zaprosić pana Michała Łasko na swój ślub, który odbędzie się... blablabla....." Więcej nie byłem w stanie przeczytać. Zebrało mi się na płacz, a ja robiłem wszystko, żeby się uspokoić. Bez większego myślenia złapałem za telefon.
- Słucham?
- To ja.
- Po co dzwonisz?
- Po co wysłałaś mi zaproszenie? Chcesz mnie dobić?
- Pomyślałam, że - tu nastąpiła chwila ciszy- Pomyślałam, że ci się to należy. Nie chciałam, żebyś się tak po prostu o tym dowiedział.
- I postanowiłaś zaprosić mnie na swój ślub? Klaudia ja cię kocham. Wciąż cię, kurwa kocham! Rozumiesz to? Wiem, ze go nie kochasz. Po co ta szopka!
- Uspokój się.
- Pamiętasz jak mówiłaś, że nigdy nikogo tak nie kochałaś jak mnie? Wróć do mnie! Błagam...
- Za późno. Wychodzę za Zbyszka.
Nie słuchałem jej. Już nie. Rzuciłem telefonem, który w spotkaniu ze ścianą rozłożył się na części pierwsze.
*******************
Jakoś strasznie podoba mi się ten rozdział, a to raczej dobry znak :)
Do końca zostały czy rozdziały. Najchętniej to bym tego nie kończyła, ale nie chcę z tego robić kilkutysięcznego tasiemca :)
Mam wielką prośbę, dawajcie znać czy powiadomienie na gg do Was dotarło, bo mi się gg dupcy. Dzięki.
Pojawił się Prolog, także ten, zapraszam.
Całuje Was, kompletnie wykończona grafomanka ;*;*
Subskrybuj:
Posty (Atom)