niedziela, 24 lutego 2013

Rozdział 35


   Nigdy nie wierzyłam w prawdziwą miłość. Zawsze wydawała mi się dziwnym wymysłem starszych ludzi. Nie szukałam drugiej połówki, nie obchodziłam walentynek. Do końca nie wierzyłam w przeznaczenie.
Nie płakałam po cichu jak głupia siuśka, czekając, aż któryś do mnie podejdzie. Nie miałam z tym problemu. Zazwyczaj radziłam sobie  w tych sytuacjach. Przeżyłam jeden nieudany związek. I nic. Jakoś sobie poradziłam. Ale tylko na chwilę. Potem pojawił się ON i zaczarował mój cały świat. Uzależnił mnie od siebie. Wypełnił sobą całą moją rzeczywistość. Nie było już mnie bez niego. Byliśmy my. Ciągle tak o nas myślałam i dalej to robię. Pomimo roku. Musiał minąć rok. Nie widziałam GO. Wyjechał. Nie powiedział gdzie. Nie odzywał się. Nie odpisywał na listy, mejle. Nic. Kompletnie nic.
Patrzyłam w lustro i nie widziałam siebie. Widziałam oczy, te oczy, w które potrafił wpatrywać się godzinami. Usta- te same, które poddawały się jego najmniejszym pieszczotom. Należałam do niego. Należało to wreszcie przyznać.
Przez ostatni rok wiele się wydarzyło. Zostałam w Rzeszowie, ale sama. Zbyszek wyjechał zostawiając mi swoje mieszkanie. Płacił za nie, ale co z tego? Stanęłam za barem, byleby nie zacząć się kurwić.
Jak wyglądał mój dzień? Zawsze tak samo. Przychodziłam po pracy, jadłam śniadanie, szłam spać. Wstawałam, przeglądałam pocztę z nadzieją, że napisał. Zawsze to samo. Codziennie to rozczarowanie. Jak cholernie bolało.
Zajrzałam dzisiaj, z tą głupią nadzieją. Nic. Miałam nadzieję, że chociaż dzisiaj. Liczyłam, że w ten jeden, jedyny dzień napiszę. Wystarczyłoby mi głupie sto lat. Tylko tyle. Wiedziałabym, że o mnie nie zapomniał.
Wzięłam sobie wolne. Siedziała przed telewizorem z jednym małym tortem. Kolejne samotne urodziny. Powinnam je wpisać w tradycję. Nagle ktoś zapukał. Do domu wlał się tłum osób.
- Wszystkiego Najlepszego!- wydarło się towarzystwo.
Przetarłam załzawione oczy. Zbyszek, Majka, Kubi, Ignaczakowie, Gawryszewscy, Piotrek, Holmes, a jego nie ma.
- Nie wyj głupia!
Przechodziłam z rąk do rąk. Każdy mnie uściskał. Każdy złożył życzenia. Wszyscy byli uśmiechnięci. Wszyscy- poza mną.
- Przepraszam, byłam głupia!
Wpadłam w ramiona Majki, która nie wypuszczała mnie przez dłuższą chwilę.
Dostałam na ręce małego a mój humor momentalnie się poprawił. Wszyscy gdzieś się rozproszyli. Podszedł do mnie rozpromieniony Zbyszek.
- Takich urodzin się nie spodziewałaś, co?
- Wiedziałam, że to ty byłeś sprawcą tego wszystkiego.
- A myślałaś, że któż by inny? Jak można zapomnieć o twoich urodzinach?
Lekko się uśmiechnęłam. Nagle zza pleców wyszła niska blondynka. Niepewnie się do mnie uśmiechnęła i złapała go pod rękę.
- Klaudia, to moja dziewczyna i wkrótce narzeczona-Karolina.
Podałam rękę blondynce. Zero głupich min. Zwyczajny miły uśmiech zwyczajnie miłej dziewczyny. Odwzajemniłam jej go. Wysłałam Zbyszkowi nieme gratulacje i poszłam do reszty gości.
Przez chwilę przeszło mi przez głowę czy zauważyliby moje zniknięcie. W tym samym momencie porwała mnie Kasia Gawryszewska i posadziła na kanapie.
- Ludzie! - wydarła się, ale jej delikatny głos nie mógł przedrzeć się przez rozmowy innych.
- Zamknąć się - do ataku wkroczył Holmes, który liznąwszy trochę Polskiego pokazywał jak wielkim jest poliglotą. Cisza na sali. Wszyscy od razu zamilkli.
- Dziękuje ci kochanie. Jesteś wielki! Dobra ludzie, czas na otwieranie prezentów. Klaudia siedzi, wy siedzicie, a ja podaje prezenty. Zgoda?
Towarzystwo po cichu i bardzo grzecznie rozsiadło się wokół mnie. W czasie, kiedy Kasia rozdawała prezenty nikt się nie odezwał. Podarunki były bardzo dziwne. Po kolei dostawałam : nową walizkę, parę letnich ciuszków, kilka przewodników, kosmetyki, balsamy do opalania.
- A teraz najważniejszy prezent kotku!
Kasia wzięła z ręki Majki małą kopertę. Bilet do Rzymu. Jeden. Bez powrotnego. Podniosłam na resztę wzrok. Zauważyłam, że oprócz Kasi i Karoliny damska część wykruszyła się z salony wraz z moimi prezentami.
- Dlaczego jest bez powrotnego?
- Bo nie będzie ci potrzeby.
Jeszcze raz obejrzałam bilet. Dokładniej. Godzina wylotu 22. Było wpół do dziesiątej.
- Ale jak?
- Normalnie kochanie. Jedziesz do Rzymu i to zaraz.
- Ale ja nie jestem spakowana. Nic nie mam. I w ogóle nie jadę.
- Jesteś tego taka pewna?
Do salonu weszła Majka z Iwona. W rękach trzymały walizki.
- No kochanie bierz kurteczkę i jedziemy!
Ubrali mnie w kurtkę i wyprowadzili z mieszkania.
- Kocham was wszystkich!-zdążyłam tylko krzyknąć.
Już mnie wpakowali do samochodu. Już byłam na lotnisku.
- Ale po co ja mam tam właściwie jechać?
- Ty dobrze wiesz po co!
   Lotu nie pamiętam. Praktycznie cały przespałam. Stanęłam przed lotniskiem i nie wiedziałam co mam robić, gdzie iść, po co iść. Podszedł do mnie taksówkarz i zaprowadził do samochodu. Z tego co rozumiałam powiedział mi, że miał na mnie czekać i zawieźć pod hotel. Z torby wyjęłam przewodnik. Był tam adres hotelu, numer pokoju i mapka. Na mapce trasa. Zaznaczona od hotelu po miejsce przy którym był znak zapytania. Wrzuciłam rzeczy do pokoju, wzięłam prysznic. Zapakowałam do torebki mapkę i wyszłam z hotelu. Przez moje gapiostwo kilka razy się zgubiłam. Wreszcie doszłam do tego miejsca. Stałam pod fontanną. Nikogo tu nie było. Dziwnie się poczułam. Stałam sama przy zachodzącym słońcu, obok fontanny sama. Stałam i stałam. Lekko podirytowana zadzwoniłam do Majki.
- Wycieczka była super, ale po co ja mam tutaj stać.
- Kochanie, uwierz mi, że jakby coś miałoby się stać to byłoby dokładnie obok ciebie.
I się rozłączyła. Zostawiając mnie w lekkim szoku.
Spojrzałam w bok, bo coś mnie tknęło. Ktoś tu jednak stał. Jakim cudem mogłam go nie zauważyć? Był przeogromny. Spojrzał w moją stronę i przez chwilę zapomniałam jak się oddycha. To był ON. To był naprawdę ON! Sama nie wiem, w którym momencie zaczęłam płakać. Łzy leciały mi ciurkiem. Lekko przesunęłam się w jego stronę. On zrobił to samo. Staliśmy od siebie na odległość wyciągniętej ręki.
- Cześć.
- Cześć.
Lekko się do niego uśmiechnęłam. Nie miałam pojęcia co powiedzieć. Wyciągnął z kieszeni chusteczkę i wytarł moją twarz.
- Michał jestem.
- Klaudia- podałam mu rękę, którą ucałował.
- Widziałem, że pani tak sama stoi i smutno mi się zrobiło.
Nie byłam w stanie na niego spojrzeć. Stał w takim miejscu, że słońce utrudniało mi odgadnięcia wyrazu jego twarzy. Były tylko kontury. I to jakie kontury.
- To bardzo miło z pana strony.
Staliśmy w ciszy, patrząc na siebie. Nie widziałam nic innego. Tylko tą jego oświetloną sylwetkę.
- A co tam!
Nie zdążyłam jakoś specjalnie zareagować. Przyciągnął moją twarz do swojej i złożył na ustach pocałunek.
Najpierw delikatnie. Pomału. Jakby na nowo poznawał ich strukturę. Kiedy skończył wpił się w nie z czułością. A ja? Ja korzystałam. Czułam się jakby to wszystko jest snem, który zaraz się skończy. Nie chciałam go opuścić. Oderwałam się od niego i najmocniej jak potrafiłam, wtuliłam w jego pierś.
- Obiecaj mi jedno.
- Tak?
- Że mi już nigdy nie uciekniesz.
Nie odpowiedziałam, jeszcze bardziej go do siebie przytuliłam.

                                                                      TRZY LATA PÓŹNIEJ

- Jesteś pewna, że dasz sobie radę? Nie musimy nigdzie jechać.
- Przecież mu to obiecaliśmy.
- Ale w twoim stanie!
- Jestem w ciąży, a to nie stan patologiczny.
- No może.
Jak zawsze. Przez te trzy lata nic nie uległo zmianie. Kłóciliśmy się tak samo. O wszystko i o nic. I zawsze kończyło się czyjąś kapitulacją. Nawet teraz. Najchętniej zostawiłby mnie w domu z poduszek, bylebym tylko z niego nie wychodziła. A przecież obiecaliśmy Zbyszkowi, że będziemy. Nigdy nie opuściłabym ślubu tego człowieka. Znalazł kobietę swojego życia i kompletnie zwariował. Nie jest już taki jak kiedyś. Po dawnym Zbyszku zostały tylko oczy. Ciągle te same i niezmiennie pociągające.
Spakowałam resztę rzeczy do toreb. Z salonu dało się słyszeć śmiech Michała i cienki głosik zdenerwowanego dziecka.
- Mamo! Tata zabiela mi wsystkie klocki!
Zapłakany Dawid wyleciał w moją stronę. Zawsze, kiedy na niego patrzyłam, zastanawiałam się jakim cudem jest on tak podobny do Michała. Tylko oczy miał inne. Miał moje błękitne oczy. Reszta była tatusia. Te jasne włoski wchodzące w rudawe odcienie,  nosek i usta. Za kilka lat staną się niemal identyczni.
- Mamo zlób coś.
Wzięłam go za rączkę i podreptaliśmy do salonu. Potrzebowałam całej swojej siły woli, żeby nie stracić swojego autorytetu i nie wybuchnąć śmiechem. Michał siedział na środku salonu i budował wieżę z klocków. Żeby tego było mało- resztę zgarnął za siebie, żeby mu ich Dawid nie podkradał.
- Mamo!
- Kochanie idź się baw klockami. Tatusia biorę na siebie.
- Ale!
- Chodź tu.
Z wielką niechęcią, wielki człowiek zostawił swoją wielką wieżę i wyszedł ze mną z salonu.
- Michał weź się uspokój. Ile ty masz lat, żeby dziecku zabawki podbierać, co?
- No, ale chciałem zobaczyć jak wysoką można zbudować.
- Bardzo wysoką. Zostawisz mu te klocki?
- Jak coś dostanę.
- Buziaka.
Stanęłam na palce i pocałowałam go w usta. W tym samym momencie dzidzia dała o sobie znać.
- Widzisz, nawet twoja córka daje nam jakieś potajemne sygnały.
I tym razem to on mnie pocałował. Mogło by to trwać i trwać, ale przybiegł mały.
- Tato zostaw mamę i pobaw się ze mną.
Przez następne godziny patrzyłam jak razem się bawią. Jak im ze sobą dobrze. Brakowało tylko jednej osoby. Naszej córeczki. Jeszcze trochę. Jeszcze miesiąc i będziesz z nami....


                                                                   *******************

                                                                  7 miesięcy.

I co tu po takim czasie powiedzieć. Znam jedno takie słowo. Cholernie ważne. DZIĘKUJĘ
Dziękuję Wam wszystkim, i mimo, że nie wiem ile Was tak naprawdę było, to dziękuję tym komentującym, wspierającym, czytającym, tym, które były tu od samego początku i tym wpadającym tylko na chwilkę.
Strasznie dziękuję.Wam wszystkim.

Bardzo trudno mi się z tą historią pożegnać. Sama nie wiedziałam, ze się tak przywiążę. Ale nawet jesli czytałaby tylko jedna osoba to i tak bym nie przestała. Bo czasem człowiek siedział i nie wiedział co napisać. Komentarze były cholernie potrzebne. Niektóre z Was na równi ze mną pomagały mi tworzyć tę historię. Całuję Was mocno.

I może, jeśli byście czasem za mną zatęskniły tak jak i ja za Wami, to zapraszam gdzie indziej.
I mimo, ze zdaję sobie sprawę, że części z Was już nie zobaczę, to musze powiedzieć jedno:
Jesteście Wspaniałe. Wspa-nia-łe!
Pozdrawia Was, po raz ostatni tutaj, Lula- zwana na co dzień Klaudią :* :*